Stres w powszechnym rozumieniu to chronicznie wysoki poziom psychicznego pobudzenia i napięcia w organizmie, z którym człowiek nie może się uporać. To mylące uproszczenie, bo tak naprawdę stres to reakcja organizmu na wszelkie doświadczenia – pozytywne i negatywne. Jeśli tylko wymagają one zmiany konwencjonalnych sposobów działania, czyli przystosowania do nowych warunków.
Tak rozumiany stres towarzyszy nam od narodzin do śmierci i pewna jego dawka jest zupełnie normalna. Sprzyja wręcz rozwojowi, bo zmusza nas do szukania nowych rozwiązań, do porzucania stereotypów myślowych i uruchamiania kreatywności, motywuje do działania.
Niepokojący jest wyłącznie nadmiar stresu spowodowany zbyt silną lub niedostateczną stymulacją, prowadzący do silnego zachwiania równowagi pomiędzy naszym umysłem i ciałem. Ten stan to dystres.
Natomiast stan psychicznego i fizycznego dobrego samopoczucia, podczas którego umysł i ciało osiągają pełnię swoich możliwości, to eustres. Świadomość, że wyrzuceni przez okoliczności ze strefy komfortu nie poddaliśmy się, mądrze i odważnie zmieniliśmy sposób działania i osiągnęliśmy sukces, czyli znów znaleźliśmy się w strefie komfortu, tyle że znacznie ją poszerzyliśmy dzięki nowym doświadczeniom, dostarcza wielkiej satysfakcji.
Nietrudno zauważyć, że po alkohol ludzie sięgają zarówno w dystresie, jak i eustresie. W tym pierwszym stanie motywacją do picia jest złagodzenie nieprzyjemnych emocji, ucieczka od bólu, lęku czy smutku. Czy alkohol łagodzi? Oczywiście, że tak. Zmienia stan świadomości, znieczula, poprawia nastrój, ułatwia zasypianie, ale czy w jakikolwiek sposób pomaga rozwiązać problem, który ów stres wywołał? Nie, nie pomaga. Alkohol pity w stresie tylko odracza w czasie stawienie czoła problemowi, a nie rozwiązuje go.
W stanie eustresu nasz mózg zalewa fala hormonów szczęścia, a alkohol tylko towarzyszy świętowaniu, podkreśla radość ze zwycięstwa nad przeciwnościami losu.
Rada eksperta
Na zdrowy rozum ani w dystresie, ani w eustresie alkohol nie jest potrzebny, a mimo to ludzie po niego sięgają. Może więc nie o to chodzi, żeby ludzie przestali pić, tylko żeby zaczęli pić inaczej. Nie do nieprzytomności, nie nałogowo, nie bezmyślnie.
Podsumowując
Picie z głową można trenować dzięki piwu bezalkoholowemu. Cały rytuał konsumpcji jest zachowany, a nie ma efektu zmącenia umysłu. Gdyby zachować proporcje – na jedno piwo z procentami niechby przypadły dwa ze strefy zero – zniknąłby być może problem z zachowaniem umiaru w piciu, a przecież o to chodzi w rozsądnym spożywaniu alkoholu.